Arthur Schopenhauer “Wszystko, co doskonałe, dojrzewa powoli.”

Hannibal “Albo odnajdziemy drogę, albo ją zbudujemy.”

Po uśmiech do Unii.

Redaktor admin on 3 Październik, 2003 dostępny w Felietony, Felietony Archiwum. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0. Nie ma możliwości pozostawienia komentarza.

Paryż. Jedna z tysięcy kawiarenek. Jest zimno. Kilka osób siedzi frontem do ulicy. Rozmawiają. Nad głowami gazowe grzejniki udają wiosnę. Dzięki temu kawy się tu nie pije dla rozgrzewki. Patrzę na jedną z par. Przysunęli się blisko do siebie. Ona ma głowę na jego ramieniu, on wtulił swoją w jej włosy. Mają zamknięte oczy. Śpią, marzą?… Nie wiem. Jedni przychodzą, siadają, rozmawiają, inni odchodzą. Oni są. Nikt nie zwraca na nikogo uwagi, na nich też. Chyba tylko ja patrzę i rozglądam się. Ktoś przeciskając się między ciasno ustawionymi krzesłami potrącił ich stolik. Czarny płyn rozlał się po blacie. Unieśli głowy. “Barbarzyńca” przeprasza skruszony. Oni się śmieją. Nic się nie stało – mówią. Tulą się dalej. Przychodzi kelner, by przetrzeć stolik. Śmieje się. Oni też…
Berlin. Zaparkowaliśmy na bardzo ruchliwej ulicy, a teraz będzie trzeba wycofać na drogę. Trzeba więc wyjechać tyłem, ale nic nie widać. Samochód pędzi za samochodem. Wszyscy śpieszą się jakby od tego zależało ich życie. Warkot jednego wozu, godni warkot następnego. Nic się chyba nie da zrobić. Wyjdę i zatrzymam ruch – mówię do kierowcy, Polaka z Berlina. Nie trzeba – odpowiada. Włącza wsteczny bieg i wrzuca kierunkowskaz. Nic tylko tyle, a rzeka samochodów raptem staje. Cud chyba. Nagle, na te kilkanaście sekund, ludzie przestają się śpieszyć, pomagają innemu włączyć się w ruch. Cisza. Ruszamy. Kierowca patrzy na mnie z uśmiechem. Ja na niego ze zdumieniem, ale w końcu i ja się śmieję…
Rzym. Jesteśmy spóźnieni na ważne spotkanie. Ulica kompletnie zakorkowana samochodami, nie daje się ruszyć ani do przodu, ani do tyłu. Tylko skutery tu i ówdzie przeciskają się do celu. Dramat. Co zrobić by dotrzeć na drugi koniec miasta? Nerwy puszczają, słychać głośne komentarze i pokrzykiwanie członków naszej grupy. Kierowca – Włoch – pyta: pójdziecie na kawę? Jak to?… na kawę? Teraz?! Nie ma czasu, już jesteśmy spóźnieni, a tu jeszcze ten korek! Po co na kawę? – pytam. Bo tu, obok, podają bardzo dobrą – odpowiada śmiejąc się szczerze. Iść na kawę, tylko dlatego, że jest dobra! O.K. Trudno. Zostawiamy samochód tam, gdzie stał i idziemy na kawę. Faktycznie, jest znakomita. Atmosfera też. A co z naszym spotkaniem? Nic. Będzie, tylko trochę później. Razem z kierowcą pękamy ze śmiechu. Opowiada o swojej starej miłości – mówi, że całe życie będzie wspomniał pewną “wielką blondynę”…
Londyn. Idę chodnikiem. Jestem już po wszystkich zajęciach i zastanawiam się co robić dalej. Jest ciepło. Dzień jest już bardzo długi i jeszcze słoneczny, a więc może mały spacer?… Kolorowy chodnik, którym idę jest podzielony na dwa, różnej szerokości pasy. Idę tę węższą częścią. Rozmyślam, dlaczego właśnie tak go zbudowano. W pewnym momencie słyszę za sobą nadjeżdżający rower. Prosto na mnie. Odwracam się ze strachem. Uff…, mężczyzna zdążył wyhamować. Zszedł z roweru, obszedł mnie przepraszając, uśmiechnął się i wsiadł ponownie. Pojechał. Stoję jak wryty. Okazało się, że szedłem nie chodnikiem ale ścieżką rowerową. Ale dlaczego nie dzwonił, dlaczego nie krzyczał, dlaczego zszedł i mnie przeprosił, dlaczego się uśmiechnął?…
Barcelona. Plac przed katedrą. Na schodach do kościoła usadowiła się orkiestra. Cały, wielki zespół. Grają. Schodzą się ludzie. Są turyści ale większość to Katalończycy. To właśnie ich muzykę gra orkiestra. Kobiety, mężczyźni. Młodzi, starzy. Łapią się za ręce, unoszą je i tańczą. Tańczą ze sobą. Razem. Na ulicy. Patrzę na jedną z pań. Przyszła z torbą na ramieniu. Stoi obok tańczącego kręgu. Rozbiera się. Zdejmuje kurtkę, sweter, buty. Wyjmuje z torby inne pantofle, takie do tańca. Całą resztę pakuje, upycha w swojej siatce. Nikt na nią nie patrzy, nikt jej nie zachęca ale, gdy zbliża się ze swoim tobołkiem, łańcuch rąk nagle rozrywa się. Ona wrzuca do środka, na ziemie, swój dobytek, łapie dłonie uniesione do góry i zaczyna tańczyć. Potem podchodzi inna kobieta i jeszcze jedna, i mężczyzna, i młody chłopak. Robi się wiele kręgów, każdy po kilkadziesiąt osób. Nie śpiewają. Tylko tańczą. Gra muzyka, a oni śmieją się i tańczą. Tańczą i śmieją się. Skąd są, kim są?… Nie wiadomo. Przyszli na ulicę, na plac przed katedrą, by potańczyć. Gdy przestanie grać orkiestra odejdą. Śmiejąc się będą opowiadali jak dobrze im dzisiaj poszło…

Wągrowiec, Oborniki. Spotkania z młodzieżą. Pytają mnie – ” Panie pośle po co mamy iść do tej Europy?” Odpowiadam: by nauczyć się mówić “przepraszam”, by nauczyć się bawić bez specjalnego powodu, by nauczyć się pomagać tym, którzy tego potrzebują, by nauczyć się żyć bez zawiści, by nauczyć się uśmiechać do innych!

Adam St. Szejnfeld
Poseł Platformy Obywatelskiej
Adam.Szejnfeld@sejm.pl

http://szejnfeld.sejm.pl

Brak możliwości dodania komentarza

Zaloguj się / Realizacja - Medianet (info@medianetinteractive.pl)