Arthur Schopenhauer “Wszystko, co doskonałe, dojrzewa powoli.”

Hannibal “Albo odnajdziemy drogę, albo ją zbudujemy.”

Mieć czy być?

Redaktor admin on 4 Maj, 2012 dostępny w Felietony. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0. Nie ma możliwości pozostawienia komentarza.

Komputer, laptop, tablet, smartfon, aparat cyfrowy – to tylko niektóre z propozycji dla wszystkich dorosłych, którzy chcą uszczęśliwić dziecko idące do pierwszej komunii w maju. W sklepach z elektroniką, rowerami i biżuterią trwa szał zakupów, jakiego chyba jeszcze nie było. Pogłoski o kryzysie w Polsce odłóżmy na bok. Wygląda na to, że w tym roku sprzedawcy obłowią się na pierwszo komunijnym interesie, bo Polacy prezenty kupują na potęgę.

Czy ktoś pamięta jeszcze skromne podarunki z PRL-u? Kilkadziesiąt lat temu wymarzonym prezentem była… para butów! Potem dominowały elementy garderoby lub proste zabawki. Zegarek i rower były prezentami luksusowymi. Kiedy w latach 70-tych ktoś otrzymał parę dżinsów był prawdziwym szczęściarzem – momentalnie rosła jego ranga na osiedlowym podwórku lub w szkole. I tylko na lekcjach wuefu trzeba było uważać, by ktoś zazdrosny nie połakomił się na tak niespotykany prezent.

W latach 80-tych na liście życzeń dzieci dominowały wrotki, marzeniem był rower, ale nierzadko kończyło się na pudełku plasteliny, metalowym „bączku”, papierowej składance lub zaledwie paczce słodyczy. Do prawdziwych rarytasów należały miniaturka Fiata 125p lub pluszowy miś uszatek. Wielu zapewne pamięta również hipnotyzujące obrazy, jakie można było zobaczyć w otrzymanym kalejdoskopie.

Lata 90-te to czas prawdziwego rozkwitu rynku zabawek i upominków. Na liście życzeń dominowały rowery BMX, zegarki CASIO (koniecznie z kalkulatorem!), deskorolka, lalka Barbie, kalkulator czy niezapomniana gra elektroniczna „Wilk i zając”. Wciąż jednak było w tym umiarkowanie, powściągliwość, tak by prezenty nie przysłoniły sensu święta. Dzieci z trudem, ale jednak wciąż wierzyły, że prezenty są dodatkiem do wyjątkowego dnia w ich życiu.

A dziś? Święto dawno zeszło na plan dalszy, stając się jedynie pretekstem do wręczenia dziecku wielkiej ilości prezentów. Duch konsumpcjonizmu przesłonił jakikolwiek inny wydźwięk tego dnia. Sami uczymy nasze dzieci, że „mieć” jest ważniejsze od „być”, że na osiedlowym podwórku, w szkole, w życiu, lepszy jest ten, kto ma więcej. Dla młodych ludzi kult przedmiotu staje się sensem życia, przysłaniając wartości duchowe, intelektualne i przyczynia się do tak częstego zagubienia ich w otaczającej rzeczywistości.

Dlaczego o tym piszę? Przecież nic tak nie służy naszej gospodarce jak popyt, a szał zakupów jaki owładnął sklepy, galerie handlowe i serwisy internetowe świadczy przecież o tym, jak dobrze ma się nasza gospodarka. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia, to super sprawa! Chciałbym jednak, aby za tym wszystkim stało coś więcej niż chęć przelicytowania wszystkich innych na rodzinnej imprezie.

Rozumiem, że za tym pędem do zasypywania najmłodszych prezentami stoi coś jeszcze – potrzeba dania im tego, czego sami nie mieliśmy, odreagowania tych wszystkich braków, które sami mieliśmy za PRL-u. To szlachetne uczucie, ale kluczem do wszystkiego jest umiar. Jestem przekonany, że obecni kilkulatkowie będą mieli o wiele lepsze i łatwiejsze życie niż my i zdążą jeszcze zrealizować swoje marzenia, nacieszyć się gadżetami i cudami techniki. My póki co, uczmy ich, że być jest jednak ważniejsze od „mieć”.

Adam Szejnfeld

Poseł na Sejm RP

www.szejnfeld.pl

www.kobiecastronazycia.pl

Brak możliwości dodania komentarza

Zaloguj się / Realizacja - Medianet (info@medianetinteractive.pl)