Arthur Schopenhauer “Wszystko, co doskonałe, dojrzewa powoli.”

Hannibal “Albo odnajdziemy drogę, albo ją zbudujemy.”

Powrót do normalności

Redaktor admin on 22 Wrzesień, 2009 dostępny w Felietony, Felietony 2009 rok. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0. Nie ma możliwości pozostawienia komentarza.

Powrót do normalności

Pensje po kilkanaście tysięcy złotych, limuzyny, biura i sekretariaty na każde zawołanie… Znamy to. Skojarzenie przywołuje obrazek prezesa dużej firmy, czy dyrektora przedsiębiorstwa. Tak, słusznie, ale niekoniecznie musi chodzić o biznesowego menedżera. Może chodzić na przykład o… przewodniczącego związku zawodowego i nie koniecznie centrali wielkiej organizacji, lecz także szefa komisji zakładowej. Jak ostatnio donosiła prasa, na przykład szef jednego z maleńkich i nieliczących się związków zawodowych w Kopalni Budryk otrzymuje co miesiąc ponad 11.000 zł samej związkowej pensji. Jeszcze więcej, bo od 15.000 do 18.000 zł, zarabiają związkowi działacze większych spółek i central związkowych. Oprócz pensji związkowcom np. central górniczych, należą się różne dodatki, m.in. roczne nagrody z okazji Dnia Górnika (jedna miesięczna pensja), ekwiwalent za 6 lub 8 ton węgla, nagrody jubileuszowe, tzw. trzynastki… W sumie w ciągu roku uzbiera się tego w niektórych firmach, jak podawała prasa, nawet 200.000 – 250.000 zł. Są to więc pensje, na przykład, jak w KGHM, wyższe niż zarobki, Prezydenta RP, czy premiera polskiego rządu! Rzuciłem okiem na przykład ostatnio na wynagrodzenia szefów związków zawodowych w jednej ze spółek energetycznych. Pracownicy związków zawodowych zarabiają tam ok. 6.000 – 7.000 zł, ale przewodniczący (a jest ich kilku) organizacji związkowych w tej spółce pobierają miesięcznie już ponad 10.000 zł. Oczywiście do tej zasadniczej pensji należy dodać nagrody, premie, trzynastki. Pensja taka więc jest równa lub przewyższa na przykład wynagrodzenia ministra w polskim rządzie. No, na przykład ministra, bo można dać inny przykład. Jest ona po prostu wyższa aż 3 – 4 razy od średniej krajowej. Największe firmy w Polsce wydają na utrzymanie związków zawodowych (bo nie wszyscy wiedzą, że wynagrodzenia związkowe nie pochodzą ze składek członkowskich, lecz płacą je firmy) od kilkunastu do 20 milionów zł rocznie. Co ważne, wynagrodzenie czołowym działaczom wypłacamy także my wszyscy, a więc podatnicy w formie dotacji, na przykład w przypadku bankrutujących lub nierentownych zakładów pracy.

Związki zawodowe, trzeba przyznać, mają wspaniałą historię. Zrodziły się z potrzeby walki o prawa pracownicze i socjalne wyzyskiwanych robotników, a w polskiej historii zajmują szczególne miejsce, ze względu na rolę, jaką związek zawodowy “Solidarność” odegrał w procesie walki z komunizmem. Lata 90-te, to intensywny rozwój związków, który przyniósł istotny wzrost praw pracowniczych. Część organizacji stała się tak silna, że zajęła dominującą pozycję w wielu przedsiębiorstwach, zwłaszcza w spółkach skarbu państwa. Niestety, proces pluralizmu organizacyjnego w demokratycznym państwie wydaje się, że został spaczony. W wielu firmach działają już bowiem nie tylko pojedyncze związki ale i całe ich zastępy. Jest ich niekiedy kilkanaście, ale są i firmy, w których istnieje nawet kilkadziesiąt związków. Na przykład w KGHM jest ich 15, w Jastrzębskiej Spółce Węglowej – 16, a w kopalniach należących do Kompanii Węglowej działają aż 172 organizacje związkowe.

Tak wielka liczba związków zawodowych w jednym przedsiębiorstwie rodzi przypuszczenia, że stały się dla części kadry pracowniczej lukratywnym źródłem dochodu, a nie fundamentem obrony praw pracowniczych, ba siłą rzeczy obrona praw pracowniczych schodzi w takiej sytuacji na plan dalszy. Co gorsza, jakakolwiek dyskusja z nimi na temat przyszłości przedsiębiorstwa jest wręcz niemożliwa. Po to, by przywrócić możliwość dialogu, potrzebnego zwłaszcza teraz, w czasach kryzysu, koalicja rządowa zastanawia się, czy sprawy tej nie powinno się jakoś uregulować. Jednym z możliwych mechanizmów jest wprowadzenie wyższego progu reprezentatywności dla związków. Wtedy nie każde kilkanaście osób mogłoby sobie powoływać związek, dzielić między siebie stanowiska i pobierać pensje nie za pracę w danej firmie, ale za politykowanie na koszt przedsiębiorstwa i podatników. Nowa ustawa miałaby więc wyeliminować ze związków zawodowych ludzi, którzy są tam głownie dla pieniędzy. Dobro przedsiębiorstwa powinno być dobrem ogółu pracowników. Czas, by związki faktycznie chroniły miejsc pracy, a nie interesu działaczy.

Adam Szejnfeld
www.szejnfeld.pl

Brak możliwości dodania komentarza

Zaloguj się / Realizacja - Medianet (info@medianetinteractive.pl)