Arthur Schopenhauer “Wszystko, co doskonałe, dojrzewa powoli.”

Hannibal “Albo odnajdziemy drogę, albo ją zbudujemy.”

Przedstawiciele Narodu a sekretarze, czyli rzecz o PZPR wiecznie żywym.

Redaktor admin on 3 Marzec, 2005 dostępny w Felietony, Felietony Archiwum. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0. Nie ma możliwości pozostawienia komentarza.

Przywykliśmy nazywać posłów, że są posłami na przykład Ziemi Pilskiej, Ziemi Złotowskiej, Ziemi Chodzieskiej, czy Ziemi Szamotulskiej, itp. Innym razem mówimy o nich, że są posłami na przykład Platformy Obywatelskiej, czy posłami Sojuszu Lewicy Demokratycznej albo posłami Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy innej partii. No, niekiedy mówimy: „to nasz poseł”, a na innego natomiast, że „to ich poseł”. Zresztą dzielenie ludzi na “naszych” i “onych” w Polsce jest popularne i swój rodowód ma jeszcze w czasach pezetpeerowskich. To bowiem propagandyści PZPR krzyczeli „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam!” No i realizowali swoje. Kto nie był z nimi nie miał pracy, albo miał pracę gorszą, kto był przeciwko nim szedł do więzienia, a minimum na modne wówczas „48 godzin” – tak od czasu do czasu dla przypomnienia „kto tu rządzi”. W przedsiębiorstwach państwowych, w szkołach i na uczelniach, ba, w kościołach były „wtyczki widzące i słyszące wszystko”. Prasa miała swoją cenzurę, a na spotkaniach referaty musiały wcześniej przejść przez akceptację partyjnego aparatu. I oczywiście wszystko w imię dobra obywateli i dla ochrony ich przed parszywymi karłami reakcji. Tak wyglądały wstrętne czasy komuny, czasy rządów sekretarzy. Dobrze, że się skończyły! Ale czy na pewno?! Wszak sekretarze są wśród nas!
W regionie pilskiem jest co najmniej kilka miejsc, w których duch przeszłości straszy, jak jasna cholera (ta choroba, co zabija). Ludzie mówią szeptem, rozglądając się na około. Czy ktoś patrzy? Czy ktoś słucha? Jeśli nie, to podobnie, jak w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, czy siedemdziesiątych – mówią, dają przykłady, padają nazwiska. A potem? Potem proszą, by o tym nie mówić innym, aby nie podawać ich danych… Co się dzieje w Polsce, że po 15 latach budowania wolnego, demokratycznego państwa, po 15 latach budowania społeczeństwa obywatelskiego, są jeszcze miejsca wypełnione strachem, że są jeszcze miejsca rządzone bezwzględnie i dyktatorsko, że są miejsca, w których wartością nie jest człowiek i jego praca, lecz własny klan! Liczy się przynależność, a nie użyteczność! Liczy się legitymacja!
Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej w art. 104 mówi: „Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców”. Tylko tyle i aż tyle. Naród jest bowiem suwerenem w wolnej Polsce, a Poseł nie reprezentuje określonej ziemi albo partii. Poseł i owszem, gdzieś mieszka, gdzieś ma swój okręg wyborczy, należy albo nie do jakiejś partii lub innej organizacji. Reprezentuje jednak Naród – ludzi młodych i starych, kupców, rzemieślników i przedsiębiorców, lekarzy i prawników, robotników i rolników, bezrobotnych i bezdomnych, leśników, myśliwych i wędkarzy, dzieci i młodzież – uczniów i studentów. Reprezentuje wszystkich. Ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora mówi natomiast w art. 2: „Posłowie i senatorowie powinni (w doktrynie polskiego prawa oznacza to, że muszą) informować wyborców o swojej pracy i działalności organu, do którego zostali wybrani”. Oznacza to, że poseł, czy senator ma nie tylko prawo, ale i obowiązek kontaktowania się z każdą wybraną przez siebie grupą społeczną, uczestniczyć w jej życiu, zapoznawać się z jej problemami, zdawać jej sprawę ze swojej pracy oraz z działalności Sejmu i Senatu. Dobrze też, gdy czyni jeszcze więcej. Informuje i edukuje. Przekazuje ludziom młodym i starym wiedzę praktyczną, której nie ma nikt poza nim. Wszak, co przeciętny człowiek wie o pracy Rządu lub Parlamentu, o działalności urzędów, instytucji i agencji państwowych, o „kuchni” stosunków międzynarodowych?… Tylko tyle, co zobaczy w telewizji, lub przeczyta w gazecie. Pięćset sześćdziesiąt osób w społeczeństwie, przedstawicieli trzydziestoośmiomilionowego Narodu, powinno dzielić się swoją wiedzą z innymi. Nie wolno więc zamykać ich w getcie obozu partyjnego. Nie wolno łamać praw i wolności obywatelskich oraz norm konstytucyjnych i ustawowych, bezpodstawnymi, pezetpeerowskimi zakazami. Jest to naruszanie zasad demokratycznego państwa prawa.
Dlaczego tak piszę? Ano dlatego, że są jeszcze takie, ostatnie miejsca w naszym okręgu, gdzie na uroczystości zaprasza się tylko „swoich” posłów i senatorów, gdzie pomaga się zrealizować palny i projekty tylko „swoich” przedstawicieli narodu, gdzie się przeszkadza i podważa, a niekiedy wręcz niweczy społecznie użyteczne inicjatywy innych parlamentarzystów – tych „nie swoich”. Są jeszcze nieliczne miejsca, gdzie wydaje się zakazy swoim podwładnym dyrektorom szkół, domów kultur i innych samorządowych palcówek wpuszczania „nie swoich” na imprezy i spotkania. Są miejsca, gdzie pod groźbą przeróżnych retorsji podobnie wpływa się nawet na osoby i podmioty, które wprost nie podlegają miejscowemu władcy. Wszak ma on w swoich rękach aparat urzędniczy, decyzje, na przykład budowlane, albo w sprawach podatków lokalnych. A to łatwo można wykorzystać dla budowania imperium strachu małego człowieczka. Sekretarze dwudziestego pierwszego wieku, chorzy na amnezję i nienawiść, niestety jeszcze rządzą. Oby jak najkrócej.

Adam Szejnfeld
Posel Platformy Obywatelskiej

http://szejnfeld.sejm.pl

Brak możliwości dodania komentarza

Zaloguj się / Realizacja - Medianet (info@medianetinteractive.pl)